Jest to artykuł uzupełniający do artykułu „ Rzecz o
pozytywnym myśleniu ”
Porusza on ważną kwestię, ściśle związaną z pozytywnym
myśleniem. A mianowicie marzenia i
pasje.
Marzenia które spełniając się zaprowadzą cię na szczyt. Może
nie Mount Everestu, może tylko na szczyt wzgórza. To jaki będzie to szczyt,
zależy od Ciebie. Ale najważniejsze, że tam zaprowadzą. Historia którą tu
przytoczyłem, jest prawdziwą historią, związaną z marzeniami i życiowymi
pasjami. Drugi podtytuł to
„Jak samemu nauczyć się obsługi komputera, nie mając o tym
zielonego pojęcia?”
-Tytuł frapujący?
-Prawda?
Ale na wstępie muszę zaznaczyć, że to nie jest łatwa droga.
Przyznam, że obsługi komputera uczą się dość długo. I w miarę rozwoju
komputeryzacji, jest zawsze coś nowego do nauczenia. Ale zacznijmy od początku.
Moje pierwsze kontakty z komputerami, datują się na lata 60-te ubiegłego
stulecia. Czyli było to w okresie mojego słodkiego dzieciństwa. Nie używano
wtedy nazwy komputer, ale mózg elektronowy.
- Tak, tak to nie pomyłka. Lata 60-te. Wtedy to czytywałem
czasopismo techniczne dla dzieci „ABC Techniki”
Kontakt z komputerami odbywał się oczywiście na poziomie
wirtualnym, ale posiadłem w tym okresie wiedzę, że coś takiego będzie istniało
w bliżej nieokreślonej przyszłości. Wtedy artykuły w ABC Techniki snuły przed
dzieciakami takimi jak ja fantastyczne wizje, związane z rozwojem „mózgów
elektronowych” Musze przyznać, że moja dziecięca wyobraźnia, była głęboko
poruszona. Posiadanie takiego „mózgu elektronowego” stało się moim marzeniem A
że żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą, to mogłem te swoje marzenie włożyć między
wiersze. Kiedy byłem już w szkole średniej, byłem zdziwiony, po co komu wiedza
na temat rachunku zbiorów i logiki matematycznej. Nie widziałem dla tego tematu
zastosowania.
Trafiłem do wojska i z nudów nauczyłem się dwójkowego
systemu liczenia. Nie wiem po co?
Ale się nauczyłem. Wykorzystałem tą moją wiedzę, by szyfrować moje wyznania miłosne w listach do dziewczyny. Ona nie zrozumiała o co mi chodzi i po wojsku nie miałem dziewczyny. Przy okazji poznałem zasady kodowania . W drugiej połowie lat 70-tych, „Przegląd Techniczny” i „Młody Technik” Zaczęły opisywać pierwsze komputery osobiste, do zastosowań domowych i nie tylko. Oczywiście nie było ich u nas lecz w USA. Potem na naszym rynku, w komisach zaczęły pojawiać się komputery ZX SPECTRUM. Ten fakt zaczął ponownie rozpalać moją wyobraźnię , zaczęły się materializować marzenia z dzieciństwa. Niestety, nie mogłem sobie jeszcze pozwolić na taki luksus. Kosztowały one mniej więcej tyle, co moja roczna pensja. Moja chęć posiadania takiego cacka, była rozgrzana do białości. Chwytałem się każdej możliwości, jakie wtedy były dostępne. By być blisko tematu. Nie miałem komputera, ale kupiłem książkę „Budowa mikrokomputera” i „Programowanie komputera w języku BASIC”. Przerobiłem je na sucho. Mam te książki do dzisiaj. Nigdy nie miałem serca by się z nimi rozstać. Czasopisma techniczne, coraz częściej zaczęły się zajmować, opisywaniem budowy komputerów i zasadami ich programowania. W czasopismach dla młodzieży, ogłaszano konkursy. Gdzie główną nagrodą był minikomputer. Wziąłem i ja udział w jednym konkursie. Nagrodą był minikomputer MERIDIUM. polskiej konstrukcji. Należało z zestawu liter, którym przypisano wartości liczbowe, ułożyć słowo takie, aby suma wartości dała milion punktów. Wtedy to uświadomiłem sobie, po co mi była potrzebna znajomość liczenia w systemie dwójkowym. Konkursu nie wygrałem, ale byłem blisko. Zabrakło mi 3 punktów do miliona. Wygrało słowo "zęzęś". To słowo wychodziło mi z obliczeń. Ale pracując w przemyśle okrętowym wiedziałem co to jest zenza, a nie zęza. To mnie zgubiło. Był jak się okazało tylko jeden człowiek w Polsce, który podał to słowo i ono wygrało. Cóż konkursu nie wygrałem. A marzenie pozostało marzeniem. Na szczęście nie ściętej głowy. W tym czasie, mój bardzo dobry kolega, przywiózł z „SAKSÓW” dla swojego syna komputer
Ale się nauczyłem. Wykorzystałem tą moją wiedzę, by szyfrować moje wyznania miłosne w listach do dziewczyny. Ona nie zrozumiała o co mi chodzi i po wojsku nie miałem dziewczyny. Przy okazji poznałem zasady kodowania . W drugiej połowie lat 70-tych, „Przegląd Techniczny” i „Młody Technik” Zaczęły opisywać pierwsze komputery osobiste, do zastosowań domowych i nie tylko. Oczywiście nie było ich u nas lecz w USA. Potem na naszym rynku, w komisach zaczęły pojawiać się komputery ZX SPECTRUM. Ten fakt zaczął ponownie rozpalać moją wyobraźnię , zaczęły się materializować marzenia z dzieciństwa. Niestety, nie mogłem sobie jeszcze pozwolić na taki luksus. Kosztowały one mniej więcej tyle, co moja roczna pensja. Moja chęć posiadania takiego cacka, była rozgrzana do białości. Chwytałem się każdej możliwości, jakie wtedy były dostępne. By być blisko tematu. Nie miałem komputera, ale kupiłem książkę „Budowa mikrokomputera” i „Programowanie komputera w języku BASIC”. Przerobiłem je na sucho. Mam te książki do dzisiaj. Nigdy nie miałem serca by się z nimi rozstać. Czasopisma techniczne, coraz częściej zaczęły się zajmować, opisywaniem budowy komputerów i zasadami ich programowania. W czasopismach dla młodzieży, ogłaszano konkursy. Gdzie główną nagrodą był minikomputer. Wziąłem i ja udział w jednym konkursie. Nagrodą był minikomputer MERIDIUM. polskiej konstrukcji. Należało z zestawu liter, którym przypisano wartości liczbowe, ułożyć słowo takie, aby suma wartości dała milion punktów. Wtedy to uświadomiłem sobie, po co mi była potrzebna znajomość liczenia w systemie dwójkowym. Konkursu nie wygrałem, ale byłem blisko. Zabrakło mi 3 punktów do miliona. Wygrało słowo "zęzęś". To słowo wychodziło mi z obliczeń. Ale pracując w przemyśle okrętowym wiedziałem co to jest zenza, a nie zęza. To mnie zgubiło. Był jak się okazało tylko jeden człowiek w Polsce, który podał to słowo i ono wygrało. Cóż konkursu nie wygrałem. A marzenie pozostało marzeniem. Na szczęście nie ściętej głowy. W tym czasie, mój bardzo dobry kolega, przywiózł z „SAKSÓW” dla swojego syna komputer
COMMODORE 64. A że był moim bardzo dobrym kolegą, zaprosił
mnie do siebie, na świętowanie swego powrotu. Ale dla mnie nie ważne były
poczęstunki i alkohole. Dla mnie ważnym było to COMMODORE, co stało u jego syna
w pokoju, a on grał na nim w piłkę nożną. W końcu z Jurkiem, moim kolegą
namówiliśmy Jarka jego syna, by pozwolił mi też spróbować, jak się pracuje na
komputerze. I stało się. W końcu po trzydziestu latach marzeń, po raz pierwszy
mogłem dotknąć klawiatury prawdziwego komputera. Dotknąłem i pierwszym co
napisałem na ekranie było działanie 2*2. Nacisnąłem klawisz RUN i poniżej
pojawiał się wynik. Ni mniej ni więcej, tylko 4 i napis OK. Wyciągnąłem zza pazuchy
książkę o BASIC-u i przepisałem z niej krótki programik liczący pole trójkąta.
Uruchomiłem program. A na dole zamiast oczekiwanego wyniku, pojawił się napis
„SYNTAX ERROR” Nie wiedziałem jeszcze
wtedy, że język BASIC jest w każdym z ówczesnych komputerów inny. Podobny ale
inny. Nie poddałem się. Przeorałem angielskie instrukcje dostarczone z
komputerem i znalazłem przyczynę mojego pierwszego niepowodzenia. Zajęło mi to
ze dwie godziny. Ale sukces był. Komputer potrafił obliczyć pole trójkąta.
Sprawdziłem to, licząc na kartce. Zgadzało się. Może ktoś się w tym miejscu
pobłażliwie uśmiecha, czytając o moich
pierwszych zapasach z komputerem. Dla mnie wtedy było ważne, że moje
marzenie zaczęło się materializować. Jeszcze nie na moim sprzęcie. Ale zaczęło.
Pamiętam swoją radość kiedy na wystawie w komisie zobaczyłem komputer „SPECTRA
VIDEO” i cenę obok, 700000zł. Kurde to nie jest tak drogo. To mój miesięczny
zarobek. W dolarach było to wtedy około 100$. Czyli licząc w dzisiejszych
cenach, około 300zł. Widać ile ja wtedy zarabiałem. Ale to inna historia.
Załatwiłem te 100$ i zostałem szczęśliwym posiadaczem w/w komputera. Nieświadom
wszystkich implikacji, jakie z tego
wynikną i wynikają do dzisiaj. Komputer był, a sprzedawca namówił bym kupił
jeszcze do niego kabelek. Abym mógł połączyć go z telewizorem. Monitorów wtedy nie
było. Szokiem dla mnie było, że po otwarciu pudełka, brakowało w nim zasilacza.
Jak ja miałem to wszystko uruchomić? Jednak opaczność nade mną czuwała i
zdobyłem dostęp do odpowiedniego zasilacza. Okazało się, że to zwykły
transformator. Zwykły transformator to
pryszcz, da się zrobić. Chciałem tu nadmienić, że mam wykształcenie
mechaniczne, nie elektryczne. Uzgodniliśmy z synem, że kolejka elektryczna to
przeżytek, a transformator od kolejki przerobimy na trafo do komputera. Syn nie
oponował, był też mocno zainteresowany uruchomieniem mojego marzenia.
Przerobiliśmy transformator bardzo szybko. Sam się dzisiaj dziwię, że tak
szybko można obliczyć i przewinąć ręcznie transformator. Ale udało się.
Uruchomiliśmy.
Co prawda po naszemu (czytaj prowizorycznie), bo brakowało jeszcze , odpowiedniej wtyczki żeńskiej, czterowejściowej. Rzecz nie do zdobycia. Ale potrzeba jest matką wynalazków. Z metalowych końcówek od długopisu kawałka plexiglasu, przy pomocy ręcznej wiertarki z zestawu mały mechanik(zestaw mojego syna), dorobiliśmy właściwą wtyczkę. I zadziałało.
Co prawda po naszemu (czytaj prowizorycznie), bo brakowało jeszcze , odpowiedniej wtyczki żeńskiej, czterowejściowej. Rzecz nie do zdobycia. Ale potrzeba jest matką wynalazków. Z metalowych końcówek od długopisu kawałka plexiglasu, przy pomocy ręcznej wiertarki z zestawu mały mechanik(zestaw mojego syna), dorobiliśmy właściwą wtyczkę. I zadziałało.
Ten komputer miał bardzo przyjazny język programowania.
Łatwy do nauczenia. Więc w końcu mogłem zacząć współpracę z mózgiem
elektronowym, o którym tak marzyłem od dzieciństwa. Współpraca układała się
wspaniale. Ale nie miałem gdzie zapisywać efektów współpracy, czyli programów. Mam
ten komputer do dzisiaj. Trzymam go dla wnuków, by wiedzieli od czego dziadek
zaczynał. Brakowało w tym komputerze jeszcze jednego istotnego elementu. Magnetofonu do zapisywania
programów i danych. Programowanie, tak mnie wzięło, że telewizor w domu stał
się praktycznie niedostępny dla innych. Bo ja zawsze miałem coś do zrobienia na
komputerze. Mówiłem wtedy do żony.
– Wiesz muszę coś
sprawdzić
A to sprawdzanie zajmowało po kilka godzin. Żadna kobieta
nie wytrzyma długo bez telewizora. Moja żona w końcu schowała mi mój komputer.
I nie chciała oddać. Co miałem robić?
Dokupiłem w komisie przechodzony radziecki telewizor i sprawy rodzinne
wróciły do normy. Dorobiłem się też w tym czasie magnetofonu. Takiego zwykłego,
nie specjalistycznego. W momencie
wgrywania programu, dźwięki w postaci pisków i zgrzytów słychać było w całym
bloku, ponieważ głośność musiała być ustawiona na maksimum. Moje zapalenie się
w temacie komputerów, zaczęło emanować na zewnątrz. Z każdym kto chciał
słuchać, rozmawiał bym na temat komputerów bez końca. Zacząłem uchodzić w swoim
środowisku za dziwaka. Ale przy moim
sangwinicznym podejściu do życia.
Nie przeszkadzało mi to. Ja miałem cel, wdrożyć użytkowanie
komputera wszędzie gdzie się dało. Czy to w domu, czy w pracy. Dosłownie
wszędzie. Swojemu kierownikowi, specjalnie zawiozłem swój sprzęt do pracy, by
mu udowodnić, że komputer można zastosować przy liczeniu, choćby premii. Jednak
on popatrzył na to wszystko sceptycznie. Po co to wszystko? Po co wprowadzać
nowe metody. Komu to się może przydać? Taka była wtedy gadka. Ja się jednak nie
poddawałem, ja chciałem informatyzować zakład pracy. Chciałem ułatwiać sobie i
innym życie. W zakładzie w którym pracowałem i pracuje do dzisiaj. Pojawiły się
pierwsze PC-ty i siec komputerowa. Były one w dziale księgowości i u
handlowców. W sferze produkcyjnej nie przewidywano zastosowań. Ja natomiast, widziałem
jak je można zastosować w produkcji, dla przyśpieszenia przepływu informacji.
Ja bardzo chciałem, by do nas na wydział trafił komputer z prawdziwego
zdarzenia. W tym celu zrobiłem diagram przepływów danych z uwzględnieniem
zastosowań w produkcji. Wysiliłem się i zrobiłem go w kolorach, ręcznie. Z tym
diagramem udałem się do głównego informatyka, po komputer. By móc go zastosować
u siebie na wydziale. On popatrzył na mnie i na diagram, znowu na mnie i
stwierdził.
- Jest pan pierwszą osobą, która przyszła do mnie po
komputer, z konkretnym programem jego zastosowania.
Zaczęliśmy rozmowę. Mogłem w końcu się wygadać na tematy
komputerowe dowoli. Od czasu tej rozmowy, zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi.
I tak zaczęła się nasza współpraca. Ja zielony, on natomiast skończył studia w
kierunku informatycznym. Mimo to tematów nam nie brakowało. Komputera wtedy nie
dostałem, ale przynajmniej dostałem dostęp do komputera w innym dziale. Mogłem
go używać tylko popołudniami. Mój nowy
kolega wiedział, że znam tylko BASIC i podsunął mi książkę „Programowanie Baz
Danych w Języku CLIPPER”. Oprócz tego na udostępnionym mi komputerze,
zainstalował kompilator w/w języka, oraz platformę DBASEIII do tworzenia baz
danych. Na początek dał mi też zadanie, bym napisał dla niego program obsługi
biblioteki. Oj jak ja się wtedy męczyłem. Nie znałem obsługi PC-ta. Miałem
zrobiony link, bym mógł od razu wejść na swój obszar roboczy. Język Clipper i
baza danych były dla mnie novum. Jakże różne, od tego co wiedziałem do tej
pory. Jednak drobnymi krokami, powstawały zarysy nowego programu. Wtedy to przypomniałem sobie, po co uczyłem się zasad
logiki matematycznej i rachunku zbiorów. Wszystko to miało tutaj bezpośrednie
zastosowanie. Suma summarum, w końcu dostałem komputer na wydział i nie
musiałem się tułać. Wtedy to mogłem w końcu zrealizować to do czego go dostałem.
Napisałem program na obsługę wydziału. Program z lokalnego dysku, trafił do
sieci i był pierwszym programem w zakładzie, który obsługiwał współpracę
międzywydziałową. Może nie był to taki program jakie powstają teraz. Ale
powstał z narzędzi dostępnych w owym czasie. Ja natomiast, w tamtym czasie
stałem się ekspertem komputerowym, wśród znajomych, którzy wcześniej kręcili mi
kółka na głowie. Teraz przestali uważać mnie za dziwaka. Bo zauważyli, że
komputery pchają się w ich życie, drzwiami i oknami. Tylko ja miałem tą
przewagę nad nimi, że ja byłem na to wszystko przygotowany. Komputery w moim
życiu odegrały i odgrywają nadal istotną rolę. Dzięki dziecięcym marzeniom i
pasji z tym związanej, moje życie było i jest bardzo ciekawe. Ta pasja do
ułatwiania sobie życia przy pomocy komputerów, odcisnęła również pozytywne
piętno w innych aspektach mojego życia. Przytoczona przeze mnie historia wyjęta
z mojego życia, ma pokazać jak marzenia i pasje, połączone z pozytywnym
myśleniem, pozwoliły mi osiągnąć tak wiele. Może nie w sferze materialnej, ale
w sferze duchowej na pewno. Jestem człowiekiem spełnionym. Dbam o to by
dziecko, które tkwi we mnie. Tkwiło jak najdłużej. Bo jeżeli ono we mnie umrze,
to stanę się człowiekiem starym. A ten moment chce odwlec jak najdłużej.
Moim motto jest
„Kiedy umiera w tobie dziecko, rodzi się starość”
Kapitalne !!!
OdpowiedzUsuńŚwietnie się to czyta !
DK
Małe pytanie - długo trzeba czekać na nowy artykuł ?
OdpowiedzUsuńDK
Wszystkiego samemu można się nauczyć i to nie jest totalnie nic odkrywczego. Nie potrafimy czegoś to mamy dwie drogi - albo uczymy się na właśną ręke albo czekamy, aż zły stan zdrowia przejdzie i będzie można wspólnie czegoś się nauczyć. Uważam, że na tym powinny się opierać szkolenia dla firm. Na takim właśnie optymistycznym podejściu, ale niestety nie każde jest takie samo. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń