O mnie

Jestem już w wieku mocno średnim. Chcąc czasami wyrazić swoje myśli, podzielić się moją wiedzą w niektórych dziedzinach życia, założyłem ten blog. Znajdują się tu również moje jak się mi wydaje zwariowane pomysły, które może kogoś natchną i wyjdzie z tego coś fajnego.

wtorek, 8 lutego 2011

Rzecz o pozytywnym myśleniu część II Jak samemu nauczyć się obsługi komputera, nie mając o tym zielonego pojęcia”


Jest to artykuł uzupełniający do artykułu „ Rzecz o pozytywnym myśleniu ” 
Porusza on ważną kwestię, ściśle związaną z pozytywnym myśleniem.  A mianowicie marzenia i pasje.
Marzenia które spełniając się zaprowadzą cię na szczyt. Może nie Mount Everestu, może tylko na szczyt wzgórza. To jaki będzie to szczyt, zależy od Ciebie. Ale najważniejsze, że tam zaprowadzą. Historia którą tu przytoczyłem, jest prawdziwą historią, związaną z marzeniami i życiowymi pasjami. Drugi podtytuł to
„Jak samemu nauczyć się obsługi komputera, nie mając o tym zielonego pojęcia?”

-Tytuł frapujący?
-Prawda?
Ale na wstępie muszę zaznaczyć, że to nie jest łatwa droga. Przyznam, że obsługi komputera uczą się dość długo. I w miarę rozwoju komputeryzacji, jest zawsze coś nowego do nauczenia. Ale zacznijmy od początku. Moje pierwsze kontakty z komputerami, datują się na lata 60-te ubiegłego stulecia. Czyli było to w okresie mojego słodkiego dzieciństwa. Nie używano wtedy nazwy komputer, ale mózg elektronowy.
- Tak, tak to nie pomyłka. Lata 60-te. Wtedy to czytywałem czasopismo techniczne dla dzieci „ABC Techniki”
Kontakt z komputerami odbywał się oczywiście na poziomie wirtualnym, ale posiadłem w tym okresie wiedzę, że coś takiego będzie istniało w bliżej nieokreślonej przyszłości. Wtedy artykuły w ABC Techniki snuły  przed dzieciakami takimi jak ja fantastyczne wizje, związane z rozwojem „mózgów elektronowych” Musze przyznać, że moja dziecięca wyobraźnia, była głęboko poruszona. Posiadanie takiego „mózgu elektronowego” stało się moim marzeniem A że żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą, to mogłem te swoje marzenie włożyć między wiersze. Kiedy byłem już w szkole średniej, byłem zdziwiony, po co komu wiedza na temat rachunku zbiorów i logiki matematycznej. Nie widziałem dla tego tematu zastosowania.
Trafiłem do wojska i z nudów nauczyłem się dwójkowego systemu liczenia. Nie wiem po co?
Ale się nauczyłem. Wykorzystałem tą moją wiedzę, by szyfrować moje wyznania miłosne w listach do dziewczyny.  Ona nie zrozumiała o co mi chodzi i po wojsku nie miałem dziewczyny. Przy okazji  poznałem zasady kodowania . W drugiej połowie lat 70-tych, „Przegląd Techniczny” i „Młody Technik” Zaczęły opisywać pierwsze komputery osobiste, do zastosowań domowych i nie tylko. Oczywiście nie było ich u nas lecz w USA. Potem na naszym rynku, w komisach zaczęły pojawiać się komputery ZX SPECTRUM. Ten fakt zaczął ponownie rozpalać moją wyobraźnię , zaczęły się materializować marzenia z dzieciństwa. Niestety, nie mogłem sobie jeszcze pozwolić na taki luksus. Kosztowały one mniej więcej tyle, co moja roczna pensja. Moja chęć posiadania takiego cacka, była rozgrzana do białości. Chwytałem się każdej możliwości, jakie wtedy były dostępne. By być blisko tematu. Nie miałem komputera, ale kupiłem książkę „Budowa mikrokomputera” i „Programowanie komputera w języku BASIC”. Przerobiłem je na sucho. Mam te książki do dzisiaj. Nigdy nie miałem serca by się z nimi rozstać. Czasopisma techniczne, coraz częściej zaczęły się zajmować, opisywaniem budowy komputerów i zasadami ich programowania. W czasopismach dla młodzieży, ogłaszano konkursy. Gdzie główną nagrodą był minikomputer. Wziąłem i ja udział w jednym konkursie. Nagrodą był minikomputer MERIDIUM. polskiej konstrukcji. Należało z zestawu liter, którym przypisano wartości liczbowe, ułożyć słowo takie, aby suma wartości dała milion punktów. Wtedy to uświadomiłem sobie, po co mi była potrzebna znajomość liczenia w systemie dwójkowym. Konkursu nie wygrałem, ale byłem blisko. Zabrakło mi 3 punktów do miliona. Wygrało słowo "zęzęś". To słowo wychodziło mi z obliczeń. Ale pracując w przemyśle okrętowym wiedziałem co to jest zenza, a nie zęza. To mnie zgubiło. Był jak się okazało tylko jeden człowiek w Polsce, który podał to słowo i ono wygrało. Cóż konkursu nie wygrałem. A marzenie pozostało marzeniem. Na szczęście nie ściętej głowy. W tym czasie, mój bardzo dobry kolega, przywiózł z „SAKSÓW” dla swojego syna komputer
COMMODORE 64. A że był moim bardzo dobrym kolegą, zaprosił mnie do siebie, na świętowanie swego powrotu. Ale dla mnie nie ważne były poczęstunki i alkohole. Dla mnie ważnym było to COMMODORE, co stało u jego syna w pokoju, a on grał na nim w piłkę nożną. W końcu z Jurkiem, moim kolegą namówiliśmy Jarka jego syna, by pozwolił mi też spróbować, jak się pracuje na komputerze. I stało się. W końcu po trzydziestu latach marzeń, po raz pierwszy mogłem dotknąć klawiatury prawdziwego komputera. Dotknąłem i pierwszym co napisałem na ekranie było działanie 2*2. Nacisnąłem klawisz RUN i poniżej pojawiał się wynik. Ni mniej ni więcej, tylko 4 i napis OK. Wyciągnąłem zza pazuchy książkę o BASIC-u i przepisałem z niej krótki programik liczący pole trójkąta. Uruchomiłem program. A na dole zamiast oczekiwanego wyniku, pojawił się napis „SYNTAX  ERROR” Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że język BASIC jest w każdym z ówczesnych komputerów inny. Podobny ale inny. Nie poddałem się. Przeorałem angielskie instrukcje dostarczone z komputerem i znalazłem przyczynę mojego pierwszego niepowodzenia. Zajęło mi to ze dwie godziny. Ale sukces był. Komputer potrafił obliczyć pole trójkąta. Sprawdziłem to, licząc na kartce. Zgadzało się. Może ktoś się w tym miejscu pobłażliwie uśmiecha, czytając o moich  pierwszych zapasach z komputerem. Dla mnie wtedy było ważne, że moje marzenie zaczęło się materializować. Jeszcze nie na moim sprzęcie. Ale zaczęło. Pamiętam swoją radość kiedy na wystawie w komisie zobaczyłem komputer „SPECTRA VIDEO” i cenę obok, 700000zł. Kurde to nie jest tak drogo. To mój miesięczny zarobek. W dolarach było to wtedy około 100$. Czyli licząc w dzisiejszych cenach, około 300zł. Widać ile ja wtedy zarabiałem. Ale to inna historia. Załatwiłem te 100$ i zostałem szczęśliwym posiadaczem w/w komputera. Nieświadom wszystkich implikacji,  jakie z tego wynikną i wynikają do dzisiaj. Komputer był, a sprzedawca namówił bym kupił jeszcze do niego kabelek. Abym mógł  połączyć go z telewizorem. Monitorów wtedy nie było. Szokiem dla mnie było, że po otwarciu pudełka, brakowało w nim zasilacza. Jak ja miałem to wszystko uruchomić? Jednak opaczność nade mną czuwała i zdobyłem dostęp do odpowiedniego zasilacza. Okazało się, że to zwykły transformator.  Zwykły transformator to pryszcz, da się zrobić. Chciałem tu nadmienić, że mam wykształcenie mechaniczne, nie elektryczne. Uzgodniliśmy z synem, że kolejka elektryczna to przeżytek, a transformator od kolejki przerobimy na trafo do komputera. Syn nie oponował, był też mocno zainteresowany uruchomieniem mojego marzenia. Przerobiliśmy transformator bardzo szybko. Sam się dzisiaj dziwię, że tak szybko można obliczyć i przewinąć ręcznie transformator. Ale udało się. Uruchomiliśmy.
Co prawda po naszemu (czytaj prowizorycznie), bo brakowało jeszcze , odpowiedniej wtyczki żeńskiej, czterowejściowej. Rzecz nie do zdobycia. Ale potrzeba jest matką wynalazków. Z metalowych końcówek od długopisu kawałka plexiglasu, przy pomocy ręcznej wiertarki z zestawu mały mechanik(zestaw mojego syna), dorobiliśmy właściwą wtyczkę. I zadziałało.
Ten komputer miał bardzo przyjazny język programowania. Łatwy do nauczenia. Więc w końcu mogłem zacząć współpracę z mózgiem elektronowym, o którym tak marzyłem od dzieciństwa. Współpraca układała się wspaniale. Ale nie miałem gdzie zapisywać efektów współpracy, czyli programów. Mam ten komputer do dzisiaj. Trzymam go dla wnuków, by wiedzieli od czego dziadek zaczynał. Brakowało w tym komputerze jeszcze jednego  istotnego elementu. Magnetofonu do zapisywania programów i danych. Programowanie, tak mnie wzięło, że telewizor w domu stał się praktycznie niedostępny dla innych. Bo ja zawsze miałem coś do zrobienia na komputerze. Mówiłem wtedy do żony.
 – Wiesz muszę coś sprawdzić
A to sprawdzanie zajmowało po kilka godzin. Żadna kobieta nie wytrzyma długo bez telewizora. Moja żona w końcu schowała mi mój komputer. I nie chciała oddać. Co miałem robić?  Dokupiłem w komisie przechodzony radziecki telewizor i sprawy rodzinne wróciły do normy. Dorobiłem się też w tym czasie magnetofonu. Takiego zwykłego, nie specjalistycznego. W  momencie wgrywania programu, dźwięki w postaci pisków i zgrzytów słychać było w całym bloku, ponieważ głośność musiała być ustawiona na maksimum. Moje zapalenie się w temacie komputerów, zaczęło emanować na zewnątrz. Z każdym kto chciał słuchać, rozmawiał bym na temat komputerów bez końca. Zacząłem uchodzić w swoim środowisku  za dziwaka. Ale przy moim sangwinicznym podejściu do życia.
Nie przeszkadzało mi to. Ja miałem cel, wdrożyć użytkowanie komputera wszędzie gdzie się dało. Czy to w domu, czy w pracy. Dosłownie wszędzie. Swojemu kierownikowi, specjalnie zawiozłem swój sprzęt do pracy, by mu udowodnić, że komputer można zastosować przy liczeniu, choćby premii. Jednak on popatrzył na to wszystko sceptycznie. Po co to wszystko? Po co wprowadzać nowe metody. Komu to się może przydać? Taka była wtedy gadka. Ja się jednak nie poddawałem, ja chciałem informatyzować zakład pracy. Chciałem ułatwiać sobie i innym życie. W zakładzie w którym pracowałem i pracuje do dzisiaj. Pojawiły się pierwsze PC-ty i siec komputerowa. Były one w dziale księgowości i u handlowców. W sferze produkcyjnej nie przewidywano zastosowań. Ja natomiast, widziałem jak je można zastosować w produkcji, dla przyśpieszenia przepływu informacji. Ja bardzo chciałem, by do nas na wydział trafił komputer z prawdziwego zdarzenia. W tym celu zrobiłem diagram przepływów danych z uwzględnieniem zastosowań w produkcji. Wysiliłem się i zrobiłem go w kolorach, ręcznie. Z tym diagramem udałem się do głównego informatyka, po komputer. By móc go zastosować u siebie na wydziale. On popatrzył na mnie i na diagram, znowu na mnie i stwierdził.
- Jest pan pierwszą osobą, która przyszła do mnie po komputer, z konkretnym programem jego zastosowania.
Zaczęliśmy rozmowę. Mogłem w końcu się wygadać na tematy komputerowe dowoli. Od czasu tej rozmowy, zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi. I tak zaczęła się nasza współpraca. Ja zielony, on natomiast skończył studia w kierunku informatycznym. Mimo to tematów nam nie brakowało. Komputera wtedy nie dostałem, ale przynajmniej dostałem dostęp do komputera w innym dziale. Mogłem go używać  tylko popołudniami. Mój nowy kolega wiedział, że znam tylko BASIC i podsunął mi książkę „Programowanie Baz Danych w Języku CLIPPER”. Oprócz tego na udostępnionym mi komputerze, zainstalował kompilator w/w języka, oraz platformę DBASEIII do tworzenia baz danych. Na początek dał mi też zadanie, bym napisał dla niego program obsługi biblioteki. Oj jak ja się wtedy męczyłem. Nie znałem obsługi PC-ta. Miałem zrobiony link, bym mógł od razu wejść na swój obszar roboczy. Język Clipper i baza danych były dla mnie novum. Jakże różne, od tego co wiedziałem do tej pory. Jednak drobnymi krokami, powstawały zarysy nowego programu. Wtedy to  przypomniałem sobie, po co uczyłem się zasad logiki matematycznej i rachunku zbiorów. Wszystko to miało tutaj bezpośrednie zastosowanie. Suma summarum, w końcu dostałem komputer na wydział i nie musiałem się tułać. Wtedy to mogłem w końcu zrealizować to do czego go dostałem. Napisałem program na obsługę wydziału. Program z lokalnego dysku, trafił do sieci i był pierwszym programem w zakładzie, który obsługiwał współpracę międzywydziałową. Może nie był to taki program jakie powstają teraz. Ale powstał z narzędzi dostępnych w owym czasie. Ja natomiast, w tamtym czasie stałem się ekspertem komputerowym, wśród znajomych, którzy wcześniej kręcili mi kółka na głowie. Teraz przestali uważać mnie za dziwaka. Bo zauważyli, że komputery pchają się w ich życie, drzwiami i oknami. Tylko ja miałem tą przewagę nad nimi, że ja byłem na to wszystko przygotowany. Komputery w moim życiu odegrały i odgrywają nadal istotną rolę. Dzięki dziecięcym marzeniom i pasji z tym związanej, moje życie było i jest bardzo ciekawe. Ta pasja do ułatwiania sobie życia przy pomocy komputerów, odcisnęła również pozytywne piętno w innych aspektach mojego życia. Przytoczona przeze mnie historia wyjęta z mojego życia, ma pokazać jak marzenia i pasje, połączone z pozytywnym myśleniem, pozwoliły mi osiągnąć tak wiele. Może nie w sferze materialnej, ale w sferze duchowej na pewno. Jestem człowiekiem spełnionym. Dbam o to by dziecko, które tkwi we mnie. Tkwiło jak najdłużej. Bo jeżeli ono we mnie umrze, to stanę się człowiekiem starym. A ten moment chce odwlec jak najdłużej.
Moim motto jest
„Kiedy umiera w tobie dziecko, rodzi się starość”

3 komentarze:

  1. Kapitalne !!!
    Świetnie się to czyta !
    DK

    OdpowiedzUsuń
  2. Małe pytanie - długo trzeba czekać na nowy artykuł ?
    DK

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego samemu można się nauczyć i to nie jest totalnie nic odkrywczego. Nie potrafimy czegoś to mamy dwie drogi - albo uczymy się na właśną ręke albo czekamy, aż zły stan zdrowia przejdzie i będzie można wspólnie czegoś się nauczyć. Uważam, że na tym powinny się opierać szkolenia dla firm. Na takim właśnie optymistycznym podejściu, ale niestety nie każde jest takie samo. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń