O mnie

Jestem już w wieku mocno średnim. Chcąc czasami wyrazić swoje myśli, podzielić się moją wiedzą w niektórych dziedzinach życia, założyłem ten blog. Znajdują się tu również moje jak się mi wydaje zwariowane pomysły, które może kogoś natchną i wyjdzie z tego coś fajnego.

wtorek, 8 lutego 2011

Rzecz o pozytywnym myśleniu część II Jak samemu nauczyć się obsługi komputera, nie mając o tym zielonego pojęcia”


Jest to artykuł uzupełniający do artykułu „ Rzecz o pozytywnym myśleniu ” 
Porusza on ważną kwestię, ściśle związaną z pozytywnym myśleniem.  A mianowicie marzenia i pasje.
Marzenia które spełniając się zaprowadzą cię na szczyt. Może nie Mount Everestu, może tylko na szczyt wzgórza. To jaki będzie to szczyt, zależy od Ciebie. Ale najważniejsze, że tam zaprowadzą. Historia którą tu przytoczyłem, jest prawdziwą historią, związaną z marzeniami i życiowymi pasjami. Drugi podtytuł to
„Jak samemu nauczyć się obsługi komputera, nie mając o tym zielonego pojęcia?”

-Tytuł frapujący?
-Prawda?
Ale na wstępie muszę zaznaczyć, że to nie jest łatwa droga. Przyznam, że obsługi komputera uczą się dość długo. I w miarę rozwoju komputeryzacji, jest zawsze coś nowego do nauczenia. Ale zacznijmy od początku. Moje pierwsze kontakty z komputerami, datują się na lata 60-te ubiegłego stulecia. Czyli było to w okresie mojego słodkiego dzieciństwa. Nie używano wtedy nazwy komputer, ale mózg elektronowy.
- Tak, tak to nie pomyłka. Lata 60-te. Wtedy to czytywałem czasopismo techniczne dla dzieci „ABC Techniki”
Kontakt z komputerami odbywał się oczywiście na poziomie wirtualnym, ale posiadłem w tym okresie wiedzę, że coś takiego będzie istniało w bliżej nieokreślonej przyszłości. Wtedy artykuły w ABC Techniki snuły  przed dzieciakami takimi jak ja fantastyczne wizje, związane z rozwojem „mózgów elektronowych” Musze przyznać, że moja dziecięca wyobraźnia, była głęboko poruszona. Posiadanie takiego „mózgu elektronowego” stało się moim marzeniem A że żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą, to mogłem te swoje marzenie włożyć między wiersze. Kiedy byłem już w szkole średniej, byłem zdziwiony, po co komu wiedza na temat rachunku zbiorów i logiki matematycznej. Nie widziałem dla tego tematu zastosowania.
Trafiłem do wojska i z nudów nauczyłem się dwójkowego systemu liczenia. Nie wiem po co?
Ale się nauczyłem. Wykorzystałem tą moją wiedzę, by szyfrować moje wyznania miłosne w listach do dziewczyny.  Ona nie zrozumiała o co mi chodzi i po wojsku nie miałem dziewczyny. Przy okazji  poznałem zasady kodowania . W drugiej połowie lat 70-tych, „Przegląd Techniczny” i „Młody Technik” Zaczęły opisywać pierwsze komputery osobiste, do zastosowań domowych i nie tylko. Oczywiście nie było ich u nas lecz w USA. Potem na naszym rynku, w komisach zaczęły pojawiać się komputery ZX SPECTRUM. Ten fakt zaczął ponownie rozpalać moją wyobraźnię , zaczęły się materializować marzenia z dzieciństwa. Niestety, nie mogłem sobie jeszcze pozwolić na taki luksus. Kosztowały one mniej więcej tyle, co moja roczna pensja. Moja chęć posiadania takiego cacka, była rozgrzana do białości. Chwytałem się każdej możliwości, jakie wtedy były dostępne. By być blisko tematu. Nie miałem komputera, ale kupiłem książkę „Budowa mikrokomputera” i „Programowanie komputera w języku BASIC”. Przerobiłem je na sucho. Mam te książki do dzisiaj. Nigdy nie miałem serca by się z nimi rozstać. Czasopisma techniczne, coraz częściej zaczęły się zajmować, opisywaniem budowy komputerów i zasadami ich programowania. W czasopismach dla młodzieży, ogłaszano konkursy. Gdzie główną nagrodą był minikomputer. Wziąłem i ja udział w jednym konkursie. Nagrodą był minikomputer MERIDIUM. polskiej konstrukcji. Należało z zestawu liter, którym przypisano wartości liczbowe, ułożyć słowo takie, aby suma wartości dała milion punktów. Wtedy to uświadomiłem sobie, po co mi była potrzebna znajomość liczenia w systemie dwójkowym. Konkursu nie wygrałem, ale byłem blisko. Zabrakło mi 3 punktów do miliona. Wygrało słowo "zęzęś". To słowo wychodziło mi z obliczeń. Ale pracując w przemyśle okrętowym wiedziałem co to jest zenza, a nie zęza. To mnie zgubiło. Był jak się okazało tylko jeden człowiek w Polsce, który podał to słowo i ono wygrało. Cóż konkursu nie wygrałem. A marzenie pozostało marzeniem. Na szczęście nie ściętej głowy. W tym czasie, mój bardzo dobry kolega, przywiózł z „SAKSÓW” dla swojego syna komputer
COMMODORE 64. A że był moim bardzo dobrym kolegą, zaprosił mnie do siebie, na świętowanie swego powrotu. Ale dla mnie nie ważne były poczęstunki i alkohole. Dla mnie ważnym było to COMMODORE, co stało u jego syna w pokoju, a on grał na nim w piłkę nożną. W końcu z Jurkiem, moim kolegą namówiliśmy Jarka jego syna, by pozwolił mi też spróbować, jak się pracuje na komputerze. I stało się. W końcu po trzydziestu latach marzeń, po raz pierwszy mogłem dotknąć klawiatury prawdziwego komputera. Dotknąłem i pierwszym co napisałem na ekranie było działanie 2*2. Nacisnąłem klawisz RUN i poniżej pojawiał się wynik. Ni mniej ni więcej, tylko 4 i napis OK. Wyciągnąłem zza pazuchy książkę o BASIC-u i przepisałem z niej krótki programik liczący pole trójkąta. Uruchomiłem program. A na dole zamiast oczekiwanego wyniku, pojawił się napis „SYNTAX  ERROR” Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że język BASIC jest w każdym z ówczesnych komputerów inny. Podobny ale inny. Nie poddałem się. Przeorałem angielskie instrukcje dostarczone z komputerem i znalazłem przyczynę mojego pierwszego niepowodzenia. Zajęło mi to ze dwie godziny. Ale sukces był. Komputer potrafił obliczyć pole trójkąta. Sprawdziłem to, licząc na kartce. Zgadzało się. Może ktoś się w tym miejscu pobłażliwie uśmiecha, czytając o moich  pierwszych zapasach z komputerem. Dla mnie wtedy było ważne, że moje marzenie zaczęło się materializować. Jeszcze nie na moim sprzęcie. Ale zaczęło. Pamiętam swoją radość kiedy na wystawie w komisie zobaczyłem komputer „SPECTRA VIDEO” i cenę obok, 700000zł. Kurde to nie jest tak drogo. To mój miesięczny zarobek. W dolarach było to wtedy około 100$. Czyli licząc w dzisiejszych cenach, około 300zł. Widać ile ja wtedy zarabiałem. Ale to inna historia. Załatwiłem te 100$ i zostałem szczęśliwym posiadaczem w/w komputera. Nieświadom wszystkich implikacji,  jakie z tego wynikną i wynikają do dzisiaj. Komputer był, a sprzedawca namówił bym kupił jeszcze do niego kabelek. Abym mógł  połączyć go z telewizorem. Monitorów wtedy nie było. Szokiem dla mnie było, że po otwarciu pudełka, brakowało w nim zasilacza. Jak ja miałem to wszystko uruchomić? Jednak opaczność nade mną czuwała i zdobyłem dostęp do odpowiedniego zasilacza. Okazało się, że to zwykły transformator.  Zwykły transformator to pryszcz, da się zrobić. Chciałem tu nadmienić, że mam wykształcenie mechaniczne, nie elektryczne. Uzgodniliśmy z synem, że kolejka elektryczna to przeżytek, a transformator od kolejki przerobimy na trafo do komputera. Syn nie oponował, był też mocno zainteresowany uruchomieniem mojego marzenia. Przerobiliśmy transformator bardzo szybko. Sam się dzisiaj dziwię, że tak szybko można obliczyć i przewinąć ręcznie transformator. Ale udało się. Uruchomiliśmy.
Co prawda po naszemu (czytaj prowizorycznie), bo brakowało jeszcze , odpowiedniej wtyczki żeńskiej, czterowejściowej. Rzecz nie do zdobycia. Ale potrzeba jest matką wynalazków. Z metalowych końcówek od długopisu kawałka plexiglasu, przy pomocy ręcznej wiertarki z zestawu mały mechanik(zestaw mojego syna), dorobiliśmy właściwą wtyczkę. I zadziałało.
Ten komputer miał bardzo przyjazny język programowania. Łatwy do nauczenia. Więc w końcu mogłem zacząć współpracę z mózgiem elektronowym, o którym tak marzyłem od dzieciństwa. Współpraca układała się wspaniale. Ale nie miałem gdzie zapisywać efektów współpracy, czyli programów. Mam ten komputer do dzisiaj. Trzymam go dla wnuków, by wiedzieli od czego dziadek zaczynał. Brakowało w tym komputerze jeszcze jednego  istotnego elementu. Magnetofonu do zapisywania programów i danych. Programowanie, tak mnie wzięło, że telewizor w domu stał się praktycznie niedostępny dla innych. Bo ja zawsze miałem coś do zrobienia na komputerze. Mówiłem wtedy do żony.
 – Wiesz muszę coś sprawdzić
A to sprawdzanie zajmowało po kilka godzin. Żadna kobieta nie wytrzyma długo bez telewizora. Moja żona w końcu schowała mi mój komputer. I nie chciała oddać. Co miałem robić?  Dokupiłem w komisie przechodzony radziecki telewizor i sprawy rodzinne wróciły do normy. Dorobiłem się też w tym czasie magnetofonu. Takiego zwykłego, nie specjalistycznego. W  momencie wgrywania programu, dźwięki w postaci pisków i zgrzytów słychać było w całym bloku, ponieważ głośność musiała być ustawiona na maksimum. Moje zapalenie się w temacie komputerów, zaczęło emanować na zewnątrz. Z każdym kto chciał słuchać, rozmawiał bym na temat komputerów bez końca. Zacząłem uchodzić w swoim środowisku  za dziwaka. Ale przy moim sangwinicznym podejściu do życia.
Nie przeszkadzało mi to. Ja miałem cel, wdrożyć użytkowanie komputera wszędzie gdzie się dało. Czy to w domu, czy w pracy. Dosłownie wszędzie. Swojemu kierownikowi, specjalnie zawiozłem swój sprzęt do pracy, by mu udowodnić, że komputer można zastosować przy liczeniu, choćby premii. Jednak on popatrzył na to wszystko sceptycznie. Po co to wszystko? Po co wprowadzać nowe metody. Komu to się może przydać? Taka była wtedy gadka. Ja się jednak nie poddawałem, ja chciałem informatyzować zakład pracy. Chciałem ułatwiać sobie i innym życie. W zakładzie w którym pracowałem i pracuje do dzisiaj. Pojawiły się pierwsze PC-ty i siec komputerowa. Były one w dziale księgowości i u handlowców. W sferze produkcyjnej nie przewidywano zastosowań. Ja natomiast, widziałem jak je można zastosować w produkcji, dla przyśpieszenia przepływu informacji. Ja bardzo chciałem, by do nas na wydział trafił komputer z prawdziwego zdarzenia. W tym celu zrobiłem diagram przepływów danych z uwzględnieniem zastosowań w produkcji. Wysiliłem się i zrobiłem go w kolorach, ręcznie. Z tym diagramem udałem się do głównego informatyka, po komputer. By móc go zastosować u siebie na wydziale. On popatrzył na mnie i na diagram, znowu na mnie i stwierdził.
- Jest pan pierwszą osobą, która przyszła do mnie po komputer, z konkretnym programem jego zastosowania.
Zaczęliśmy rozmowę. Mogłem w końcu się wygadać na tematy komputerowe dowoli. Od czasu tej rozmowy, zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi. I tak zaczęła się nasza współpraca. Ja zielony, on natomiast skończył studia w kierunku informatycznym. Mimo to tematów nam nie brakowało. Komputera wtedy nie dostałem, ale przynajmniej dostałem dostęp do komputera w innym dziale. Mogłem go używać  tylko popołudniami. Mój nowy kolega wiedział, że znam tylko BASIC i podsunął mi książkę „Programowanie Baz Danych w Języku CLIPPER”. Oprócz tego na udostępnionym mi komputerze, zainstalował kompilator w/w języka, oraz platformę DBASEIII do tworzenia baz danych. Na początek dał mi też zadanie, bym napisał dla niego program obsługi biblioteki. Oj jak ja się wtedy męczyłem. Nie znałem obsługi PC-ta. Miałem zrobiony link, bym mógł od razu wejść na swój obszar roboczy. Język Clipper i baza danych były dla mnie novum. Jakże różne, od tego co wiedziałem do tej pory. Jednak drobnymi krokami, powstawały zarysy nowego programu. Wtedy to  przypomniałem sobie, po co uczyłem się zasad logiki matematycznej i rachunku zbiorów. Wszystko to miało tutaj bezpośrednie zastosowanie. Suma summarum, w końcu dostałem komputer na wydział i nie musiałem się tułać. Wtedy to mogłem w końcu zrealizować to do czego go dostałem. Napisałem program na obsługę wydziału. Program z lokalnego dysku, trafił do sieci i był pierwszym programem w zakładzie, który obsługiwał współpracę międzywydziałową. Może nie był to taki program jakie powstają teraz. Ale powstał z narzędzi dostępnych w owym czasie. Ja natomiast, w tamtym czasie stałem się ekspertem komputerowym, wśród znajomych, którzy wcześniej kręcili mi kółka na głowie. Teraz przestali uważać mnie za dziwaka. Bo zauważyli, że komputery pchają się w ich życie, drzwiami i oknami. Tylko ja miałem tą przewagę nad nimi, że ja byłem na to wszystko przygotowany. Komputery w moim życiu odegrały i odgrywają nadal istotną rolę. Dzięki dziecięcym marzeniom i pasji z tym związanej, moje życie było i jest bardzo ciekawe. Ta pasja do ułatwiania sobie życia przy pomocy komputerów, odcisnęła również pozytywne piętno w innych aspektach mojego życia. Przytoczona przeze mnie historia wyjęta z mojego życia, ma pokazać jak marzenia i pasje, połączone z pozytywnym myśleniem, pozwoliły mi osiągnąć tak wiele. Może nie w sferze materialnej, ale w sferze duchowej na pewno. Jestem człowiekiem spełnionym. Dbam o to by dziecko, które tkwi we mnie. Tkwiło jak najdłużej. Bo jeżeli ono we mnie umrze, to stanę się człowiekiem starym. A ten moment chce odwlec jak najdłużej.
Moim motto jest
„Kiedy umiera w tobie dziecko, rodzi się starość”

czwartek, 3 lutego 2011

Nie popełniaj moich błędów wdrażając System Zarządzania Jakością ISO

System Zarządzania Jakością ISO 9001 ang. International Organization for Standardization
Jak wdrożyć nie popełniając błędów?
Jeżeli jesteś właścicielem firmy. System ISO staje się coraz powszechniejszy w Polsce. Wiele firm chce się posługiwać w swoich Logo informacją, że posiada Certyfikat ISO. Nie jest to chwilowa moda. To jest koniecznością, bowiem Twój klient ma pewność, że w firmie w której lokuje swoje zamówienie. Funkcjonujący wyżej wymieniony  system  jest wdrożony po to by spełnić jego oczekiwania. Oczekiwania, związane z zakupem towaru czy usługi.
Nie będę się tu rozpisywał jak działa System ISO. Jeżeli chcesz go wdrożyć, lub jesteś na etapie jego wdrażania u siebie. To trenerzy z firmy wdrożeniowej dokładnie nauczą jak ten system funkcjonuje. Ja tylko chce na własnym przykładzie podzielić się paroma istotnymi sprawami widzianymi od strony osoby, z firmy w której ten system wdrożono.
I działa on od 12 lat.
Kiedy na początku 1994r. nasza firma rozpoczęła procedury  przygotowawcze do wdrożenia systemu ISO. Po pierwszym spotkaniu z przedstawicielami  firmy wdrożeniowej. Którzy to przedstawiciele, przekazali nam ogólne założenia, jak działa system. Stałem się jego gorącym orędownikiem. Zrozumiałem, że ten system potrafi uporządkować wiele spraw w mojej firmie. Każdy będzie wiedział za co odpowiada. Będzie można szybko ustalić, gdzie leżą przyczyny złej jakości niektórych wyrobów. I jak będzie można je naprawić. Komputeryzacja firmy była jeszcze w powijakach, ale ja już widziałem jak zastosować komputery dla systemu zarządzania jakością. Miały one,  pracując w sieci, pomóc w monitorowaniu systemu. Liczyłem na to, że zniknie mnóstwo papierów.  Według mnie zupełnie niepotrzebnych.
Ja widziałem ich treść, w postaci zapisu komputerowego, do którego w każdej chwili można sięgnąć. Pracuje w dużym zakładzie i u nas jest wdrożony pełny system ISO. Od wykonania projektu, do produkcji  wyrobu finalnego. W to jest jeszcze włączony Dział Kontroli Jakości i Zespół Laboratoriów. Jak wyżej pisałem, poznaliśmy założenia ogólne i pierwszym naszym zadaniem,  było określenie sieci działań w przedsiębiorstwie.  Każdy na swoim podwórku. Obrobiliśmy ten temat dość szybko i powstały piękne diagramy wykonane naprędce w programie ABC FlowCharter(chyba się tak to pisało).
I tu na samym starcie popełniliśmy pierwszy błąd. Zrobiliśmy to bardzo szczegółowo. Dokładając do tego trochę idealnych przebiegów. Ta szczegółowość i ten idealizm, spowodował duże zamieszanie, kiedy dowiedzieliśmy się o drugim zadaniu. Czyli o napisaniu procedur, dla tych wcześniej określonych sieci działań. Tych procedur powstało mnóstwo. Według mnie o połowę za dużo.
Drugim naszym błędem był to, że te procedury napisane przez nas, były napisane zbyt szczegółowo. One w pewien sposób odbiegały od rzeczywistości. A jak odbiegały, to trudno je było spełnić. A że tworzą one ze sobą system powiązań, to cały układ zrobił się bardzo skomplikowany i trudny do zarządzania. Z tych procedur jako elementów nadrzędnych wywodzą się szczegółowe instrukcje, jak postępować na konkretnym stanowisku pracy. Trzecim naszym błędem był to, że wprowadziliśmy w system ISO bardzo dużo różnorodnych druczków i protokołów w formie papierowej. A pisałem wcześniej, że liczyłem na komputery. Niestety. Ale to nie wina systemu ISO. Wina leży u tych, którzy ten system wdrażają u siebie. Nasza firma, była w tamtych latach,  prekursorem w Polsce.  Wdrażając tak rozbudowany system ISO. Wtedy było mało firm wdrożeniowych i opierały się one głównie na specjalistach angielskich. Dopiero po wdrożeniu systemu i po pierwszych audytach okazało się jakie popełniliśmy błędy przygotowując dokumentację systemu.
Dlatego chciałem przestrzec osoby które wdrażają system ISO u siebie w firmie.
1. Przyjrzyjcie się działaniu swojego przedsiębiorstwa pod takim kątem, aby te działania nie były zbyt skomplikowane
2. Nie twórzcie skomplikowanych sieci działań.
3. Nie zaczynajcie od ideału. Piszcie jak najkrótsze procedury. Do  ideału trzeba dojść małymi krokami.
4. Nie twórzcie zbyt wielu procedur, uszczegółowienie można załatwić konkretnymi instrukcjami
5. Jeżeli planujecie wdrożyć system komputerowy zarządzania przedsiębiorstwem. To niech on będzie na pierwszym miejscu. Jako ważniejszy od  wdrożenia systemu ISO.
Dopiero po tym wdrażając ISO, dopasujcie je do systemu komputerowego. Unikniecie  skomplikowanej papirologii, którą trudno utrzymać w ryzach. Wiem co piszę. To są setki kilogramów niepotrzebnych papierów rocznie. Które okazujecie Audytorowi ISO w czasie auditu. A potem one sobie żółkną w teczkach nikomu niepotrzebne
6. W tworzonej przez Ciebie Księdze Jakości, koniecznie umieść wpis, że system będzie nadzorowany i aktualizowany przy pomocy istniejącego w Twoim przedsiębiorstwie systemu komputerowego. Wspomagającego zarządzanie przedsiębiorstwem
Pozdrawiam, życzę powodzenia przy wdrażaniu

Jak określać i monitorować kompetencje pracowników


Firma, jest zespołem ludzi, którzy w miarę swoich sił i umiejętności, mają pracować na to. Żeby zadania wykonywane przez firmę były wykonywane bardzo dobrze jakościowo oraz terminowo. Po jak najniższych kosztach, przy jak największy zysku dla firmy. Ma to się opłacać zarówno firmie, jak i dla ludzi w niej zatrudnionych.

Jeżeli jesteś właścicielem firmy, lub osobą kierującą ludźmi w firmie, to motto powinno być dla Ciebie myślą przewodnią. Kieruję zespołem ludzkim w firmie od 20lat. Cały czas w tym samym przedsiębiorstwie. Najpierw kierowałem ludźmi, na niskim szczeblu zarządzania, jako mistrz. Obecnie od ośmiu lat jestem kierownikiem w produkcji. Kieruję bardzo różnorodnym pod względem zawodów zespołem. Są w nim mechanicy, hydraulicy, elektrycy i cały dział obróbki skrawaniem. A że wykonujemy różnego rodzaju usługi remontowe, cały czas muszę poszczególne zespoły monitorować. A, że przeważnie zadania wszystkich zespołów się ze sobą krzyżują. To wymaga ode mnie i poszczególnych mistrzów kierujących zespołami zawodowymi, dołożenia szczególnych starań. By praca zespołów przebiegała w miarę rytmicznie i bez przestojów. Żeby praca w firmie przebiegała planowo, firma potrzebuje zatrudnić pracowników o odpowiednich kompetencjach. Moim  sposobem monitorowania tych kompetencji chciałem się z zainteresowanymi podzielić.

Na początek,  stwórz pracownikom zbiór potrzebnych kompetencji dla wykonywania danego zawodu. Czyli Twoje oczekiwania od pracownika.
Wspólnymi kompetencjami, w każdym zawodzie, będzie na pewno wykształcenie i to co jest obecnie bardzo istotnie. Znajomość języka obcego. Następnie dla każdego zawodu z osobna, utwórz listę kompetencji, charakterystycznych dla danego zawodu. Inne kompetencje będzie posiadał mechanik a inne elektryk.  Teraz najważniejsze. Każdej kompetencji przypisz przedział wartości. Przykładowo 0-3.
0 – nie umie
1 – doszkolić
2 - umie, ale wymaga nadzoru       
3 - ekspert
Potrzebne to będzie by wyliczyć wartość średnią kompetencji dla danego pracownika. Proste! Im większa średnia, tym bardziej kompetentny pracownik. Ale nic bardziej mylnego. Takie arytmetyczne rozwiązanie sprawy, bardzo zniekształca obraz pracownika pod względem jego kompetencji. Ponieważ jak się szybko zorientujesz, to chciałbyś by pracownik był bardziej kompetentny  w istotnych kompetencjach  dla tego zawodu. Na liście kompetencji znajdą się również kompetencje mniej istotne. Każdy pracownik jest inny. W zespole ludzi jednemu przypiszesz dla poszczególnej  kompetencji wyższe wartości, a drugiemu niższe po stronie dla Ciebie ważniejszych. Natomiast wyższe dla kompetencji mniej ważnych. Teraz wyciągając średnią arytmetyczną uzyskasz małe zróżnicowanie kompetencyjne poszczególnych pracowników. Chcąc mieć prawidłowy obraz średnich kompetencji. Zastosuj średnią ważoną.
Czyli, do każdej kompetencji przydziel wartość. W zależności od tego, jak dana kompetencja jest dla Ciebie lub firmy ważna. Są to tak zwane wagi. I one nie podlegają zmianom. Teraz można przystąpić do wyliczenia średniej ważonej, według mnie bardziej sprawiedliwej. Według poniższego wzoru.

K1…. Kn - wartości z przedziału przypisanego pracownikowi dla każdej kompetencji
W1….Wn - Waga przypisana do każdej kompetencji
Sw – Średnia ważona kompetencji

                        Sw =( (K1*W1)+….. + (Kn..* Wn)) / S W1….Wn

Takie tablice kompetencji, można przygotować w dowolnym arkuszu kalkulacyjnym.
Stworzenie ich to dopiero  połowa sukcesu. Następnym krokiem, będzie poinformowanie pracowników o wprowadzeniu tabel kompetencji i uświadomienie im jak to działa. Jaki to będzie miało wpływ na ich karierę. Muszą wyrobić w sobie przekonanie, że warto podnosić swoje kwalifikacje, gdyż wpłynie to na ich wyższą ocenę z kompetencji. Pracownik bardziej kompetentny jest lepiej opłacany.

Kartom  

sobota, 29 stycznia 2011

Jak Pan Staszek wpłynął na wizerunek wszystkich Polaków, w oczach innych narodów.


Przeczytałem na stronie WWW.Aetelis.pl  bardzo ciekawy artykuł. Dotyczący kultury zachowań w stosunkach międzyludzkich, w Polsce.
Tytuł artykułu  „Kultura pełną gębą – Polaków rozmowy”.  Nie będę tu przytaczał treści. Można przeczytać na stronie http://artelis.pl/artykuly/25304/kultura-pelna-geba-polakow-rozmowy  .
Trudno nie zgodzić się z tematyką w nim zawartą.
Sam wiem, że wzajemne zwracanie się do siebie przy użyciu wulgaryzmów, staje się u nas w Polsce powszechną normą. W tym artykule zawarto jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie.
A mianowicie chodzi o to, w jaki sposób pracują pracownicy w polskich firmach. Kompletny brak inicjatywy własnej z ich strony. Ignorowanie poleceń i niechęć do pracy. To norma wg spostrzeżeń Pana Lomax. Kto przeczytał w/w artykuł to wie, jakie były konsekwencje ignoranckiej postawy pana Staszka. Doprowadziło to w efekcie do awarii maszyny. I jak należy się domyślać. Przyniosło wymierne straty dla przedsiębiorstwa. Nie wiem czy wymieniony w/w artykule z imienia, Pan Staszek jeszcze pracuje w tej firmie.
Domyślam się ilu jemu podobnych pracuje w polskich firmach. Ale to jest nasz problem. Pracuję w Polsce od 40 lat.  Zaczynałem z poziomu zatrudnienia Pana Staszka. A obecnie kieruję zespołem ludzi. Przydzielam im zadania a  następnie oceniam ich pracę. Decyduje o wysokości premii i podwyżkach zarobków moich podwładnych. A, że zespół jest spory, pracują w nim zarówno ludzie pokroju pana Staszka, który jest totalnym leniem, jak i inni, którzy leniami nie są. Starają się pracować zgodnie z tym, do czego się zobowiązali.
Nie powiem, że w naszym zespole brakuje brzydkich słów, czy też krzyków. Ale krzyki są ostatecznością. Firma,  w której pracuje, bardzo dba o przestrzeganie przepisów Kodeksu Pracy. A sprawy BHP są oczkiem w głowie Zarządu.

Przykro mi, że osoby z zagranicy mają tak złe zdanie o tym, co się u nas dzieje. Jak wcześniej zauważyłem zgadzam się z tezą, że nie jest dobrze. A artykuł Pana Petera Lomax bardzo wyraźnie nam o tym przypomina. Z drugiej strony jest też mi przykro, że kolega autora artykułu, w sposób tak skrajny pokazał autorowi naszą polską rzeczywistość.
Wychodzi na to, że jesteśmy narodem bez kultury. Narodem leniwym, który pracuje wtedy, kiedy jest poganiany „batem”. Uważam, że jest to nieprawda. Nie jesteśmy leniwymi, mamy wysokie kompetencje do tego, czym się zajmujemy. Potrzeba nam tylko właściwej motywacji. Jak na razie, to jesteśmy motywowani poprzez negację.  Media manipulują nami swoimi; programami, artykułami, filmami i pokazywaniem ciągle tych samych osób wypowiadających się w ważnych dla nas Polaków kwestiach. Tylko, że te osoby raz są u władzy, a drugi raz w opozycji. Ich poglądy i wypowiedzi nie są delikatnie mówiąc, stabilne. Zależy, po której stronie aktualnie stoją. Te wszystkie manipulacje, to ignorowanie społeczeństwa, przyczynia się do tego się do tego, że stworzyliśmy sobie negatywny wizerunek własny. Nie spełnione obietnice polityków, powodują ogólnonarodową frustrację i histerię. Więc nie ma się, co dziwić, że ludziom puszczają nerwy.

Na koniec dodam coś od siebie, żebyśmy się nie frustrowali.
Mam własne doświadczenia ze współpracy z Niemcami. Pracowałem kiedyś u nich w biurze projektowym(prywatnym). Mogę głośno powiedzieć
- Nie jest prawdą, że Niemcy mają u siebie taki idealny porządek.
Bałagan, jaki mieli w dokumentacji jest trudny do opisania. Są też leniwi.
Miałem okazję ich obserwować. My Polacy pracowaliśmy po dziesięć godzin. Niemcy siedem. Mnie to nie przeszkadzało. I tak płacili mi za godzinę. Niemcy w piątek od rana wydzwaniali po biurach podróży, by zamówić sobie miejsce na weekend. O trzynastej godzinie w piątek wyłączali komputery i jechali do domu. My o osiemnastej. Też jechaliśmy na weekend, ale braliśmy ze sobą komputery, by dokończyć pracę na kwaterze. Oczywiście odnoszono się do nas kulturalnie i bez krzyków. Ale i bez krzyków, miałem ich serdecznie dosyć. A były to z pozoru błahe sprawy. Takie jak kawa. Jak w każdym biurze projektowym, jest spożywana w dużej ilości. I tu było podobnie. Była mała kuchenka i tam się ją parzyło. Ale żeby trafić do rzeczonej kuchenki, trzeba było przejść koło biura Szefa.
Komputery, jakie mieliśmy na wyposażeniu były dość wolne. I czasami operację przetwarzania danych wykonywały bardzo długo. Starczało czasu by przygotować sobie kawę. Ale to nie podobało się Szefowi. Więc miał do nas pretensje, za zbyt częste wizyty w kuchni. Co przekazał nam w miły i kulturalny sposób. Dodam tu jeszcze, że kawę mieli bezkofeinową brr.. Co zrobiłem, by być w zgodzie z oczekiwaniami Szefa?
- Zacząłem przywozić swoją kawę w termosie. Moja była z kofeiną i bardzo mi smakowała. Po pewnym czasie zauważyłem, że smakowała również mojemu Szefowi.
- A niech sobie pije, co mi tamJ.

Ale najlepsze było to, że ja Polak znany z bałaganiarstwa, pewnego dnia dostałem od swego Niemieckiego Szefa za zadanie, by uporządkować dokumentację projektową.
Nie znaczyło to by poukładać ją na półkach. Chodziło o to by zrobić bazę danych w komputerze z numerami i nazwami rysunków. Tak by na bieżąco można było śledzić zmiany.
Oraz  nadzorować obrót dokumentami. Zrobiłem im to, zbudowałem bazę danych. Umieściłem w sieci i przykazałem pracę na jednym dokumencie. Po to by dane były zawsze aktualne. A co zrobili Niemcy? Każdy z nich skopiował sobie bazę do siebie i po paru dniach bałagan wrócił do normyJ. Dlaczego opisałem mój przypadek? Bo przyjmując sposób rozumowania Pana Lomax. Polska firma, w której pracował jego kolega i pan Staszek była reprezentantem całego narodu Polskiego. A dla mnie niemieckie biuro projektowe i ludzie w nim zatrudnieni. Byli reprezentantami całego narodu Niemieckiego. Nie ma idealnych narodów. Nawet wielki Naród Amerykański nie jest idealny. To przecież z USA trafia do nas cała masa filmów i seriali, traktująca o złodziejstwie, morderstwach, hipokryzji, aferach, etc. Każdy naród ma swoich panów Staszków.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Wyścig szczurów


Ten artykuł jest wyrazem mojego zdenerwowania na tych, którzy tak beztrosko ludzi, którym się nie udało zarabiać dużo. Nazywają  uczestnikami wyścigu szczurów.

Chciałbym się tu odnieść do tak zwanego wyścigu szczurów. Jest to nowe określenie ukute w ostatnich latach. Wcześniej. A mam już bez mała 40 lat pracy o tym się nie mówiło. Człowiek zarabiał ile zarabiał. Pracował. A  jeżeli miał interesującą pracę, to pracował z pasją. Coś mi się wydaje, że ludzie pracujący na etatach nie do końca są szczurami. A tak mnie nazwano. Nie obrażam się za to określenie, zważywszy na kontekst, w jakim się ono pojawiło. Nie można jednak generalizować. Ostatnimi czasy pojawili się ludzie, którzy w dość łatwy sposób dorobili się dużych pieniędzy. Przynajmniej tak twierdzą. I bardzo dobrze. Wymyślili sposób i zarabiają.  Jest tylko jeden problem w tym wszystkim. Kiedy się dzielą swoimi doświadczeniami w kwestii zarabiania pieniędzy z innymi ludźmi. Chcąc ich wciągnąć w krąg swoich zainteresowań. W pierwszej chwili obrzydzają tym innym całe ich dotychczasowe życie. Twierdząc, że
– Uczestniczycie  w wyścigu szczurów! . A wiadomo szczury każdemu źle się kojarzą. I te właśnie obrazowe porównania mnie wkurzają. Bo   zdaniem tych ludzi,  jestem nic nie wartym, a pasje, które realizowałem w dotychczasowej pracy, mogę spłukać z wodą w WC. Handel jest ta dziedzina w której następuje duży obrót gotówka a to stwarza ogromne możliwości zarobkowe. "Lepsze 10dkg handlu, niż kilogram roboty"  Ale  każdy myślący człowiek wie, że handel nic nie wytwarza, tylko obraca towarem wyprodukowanym przez innych. A o tych innych właśnie mi chodzi. To dzięki tym ”szczurom” mamy wszystko, co nas otacza. To oni codziennie zmieniają naszą rzeczywistość. W ogóle to w społeczeństwie panuje przekonanie, że większość ludzi pracuje w biurach przy komputerach. I jak twierdzą media w tak zwanej budżetówce. A to nieprawda. Ludzie pracują na budowach w kopalniach, stoczniach(no tych właściwie brak) etc. I wkładają w swoją pracę wysiłek nie tylko umysłowy, ale i fizyczny. A czy ktoś z tych mądrali gadających o szczurach pomyślał kiedyś, co by się stało gdyby wszyscy nagle przestali się ścigać. Z czego by wtedy płynęły ich krociowe zyski?  I kto by im podawał drinka na Riwierze? Wiem mój wybór. Ale ja nie chcę handlować! Nie umiem. Wolę robić to co robię. Nie udowadniajmy sobie "Wyższości Świąt Bożego Narodzenia, nad Świętami Wielkiej Nocy" Bowiem każdy z nas ma inne poczucie ważności tych świąt. Działałem kiedyś w sieciach MLM, nie osiągnąłem spektakularnych sukcesów. Nie oskarżam tutaj nikogo. Wiem, wszystko zależało odemnie. Spotkałem niedawno kolegę z MLM. Działaliśmy razem. Od słowa - Co słychać? Zaczęlismy rozmowę. Opowiedziałem mu co obecnie robię. Powiem, że nawet byłem trochę dumny z tego powodu. On uśmiechnął się i powiedział  lub zapytał - Wróciłeś do wyścigu szczurów. Popatrzyłem na niego i w duchu sobie powiedziałem
- Gieniu ja buduję statki, naprawiam je i robie z nimi wiele różnych rzeczy. Po to by mogły przywieźć dla ciebie produkty, wyprodukowane za oceanem przez inne szczury. Robię to między innymi dla Ciebie. Byś mógł te  produkty używać, lub sprzedać w swojej sieci!

Kartom

O lenistwie


Czy lenistwo jest czymś złym?

To, co tu napiszę, wynika z moich osobistych przemyśleń i w żaden sposób proszę tego nie brać dosłownie, lecz z przymrużeniem oka. Lenistwo u ludzi można podzielić na dwie kategorie.
1.      Lenistwo totalne, w którym człowiekowi się nic nie chce. Nawet robić to, co musi
2.      Lenistwo twórcze, które jest jakby źródłem postępu
Zajmiemy się drugą kategorią, bo na pierwszą nie ma niczego, co by mogło pomóc leniwemu człowiekowi. Ba może ono sprowadzić na człowieka nieszczęście. Jak w tym dowcipie z czasów PRL-u., który chcę przytoczyć?
„ Do więzienia trafił człowiek. Na pierwszy rzut oka porządny facet. Współwięzień z celi pyta
-, Za co tu trafiłeś?
- Za lenistwo, odpowiada człowiek
- Jak można trafić do więzienia za lenistwo? Coś Pan tu bujasz!
-Ano można. A było to tak. Spotkałem kolegę i zaczęliśmy opowiadać sobie dowcipy.
Ja opowiedziałem za pięć lat, on mi za trzy, ja mu za dziesięć itd.
Rano jak wstałem nie chciało mi się wychodzić z domu. I dlatego tu trafiłem. Bo mój kolega taki leniwy nie był”
Czy lenistwo może być twórcze? Uważam, że jak najbardziej. Nie mam co prawda dokumentów z przed wieków, ale wydaje mi się, że człowiek zaraz po opuszczeniu drzewa zaczął myśleć i liczyć. Najpierw naturalnie. Jeden za jeden. Czyli przykładowo 25 ryb to dwadzieścia pięć kamyków, patyków czy czegoś innego. Ale w miarę jak przybywało towarów, to takie liczenie było żmudne i długie. Więc znalazł się ktoś i po każdej dziesiątce patyków dziesiąty patyk przełożył drugim w kształcie litery „X” teraz wystarczyło policzyć patyki z iksami i wiadomo już było ile jest dziesiątek, dodać do tego pojedyncze pozostałe patyki i wychodziło ile jest sztuk wymienianego towaru. Pewnie było jeszcze sporo ludzi, którzy nie chcieli przyjąć tego systemu, ale po jakimś czasie przekonali się, że oszczędza im dużo czasu przy liczeniu, więc go przyjęli. Tym bardziej, że w tym systemie nie trzeba było mnóstwa patyków. Wystarczyło dwa dla każdej dziesiątki i trochę luźnych dla każdej jedności. Czemu tak sięgnąłem głęboko w pradzieje? Bo myślę, że od tego się zaczęło. A potem przy każdym nowym wynalazku pojawiał się ktoś, kto z czystego lenistwa coś ulepszał z pożytkiem dla wszystkich. A owocem tego wszystkiego jest to, że ja sobie teraz siedzę i piszę ten artykuł. Ponieważ uważam, że komputer stworzyli ludzie, którym nie chciało się powtarzać obliczeń, które można oprogramować, lub ciągle przepisywać tych samych tekstów po wprowadzeniu ręcznych poprawek. Dla mnie są to ludzie twórczo leniwi. I żeby takich było jak najwięcej. Bo wtedy postęp będzie się odbywał w sposób błyskawiczny. I każdy na ich lenistwie skorzysta.

Kartom

piątek, 14 stycznia 2011

Co nieco o mnie

Jako, że teraz jest w modzie blogowanie. Więc i ja chcę przekazać coś o sobie, o moim otoczeniu w którym żyć mi przyszło. Jestem szczęśliwym mieszkańcem kraju nad Wisłą. Żyje już sporo lat.  I nabrałem jak to mówią doświadczenia życiowego. Co czyni mnie mądrzejszym, ale jednocześnie nie zwalnia z wcześniejszej głupoty.
Mimo, że przeszedłem już wiele, to do życia nastawiony jestem dość pozytywnie. Z czego to wynika nie wiem, bo ostatnio mając na względzie co tu u nas nad Wisłą i Odrą się wyprawia, raczej nie skłania do pozytywnego patrzenia i myślenia. Mogę powiedzieć, że z niejednego pieca chleb jadłem. Mieszkałem na Śląsku, w górach, a teraz zakotwiczyłem nad morzem. I to chyba już na stałe. Do ostatecznego rozwiązania. Zawsze frapowała mnie woda i mieszkanie na wyspie. Teraz właśnie tak mieszkam, a po zakupy muszę przejechać przez trzy wyspy. Ale mam czego chciałem.  Mam żonę, dwa koty i psa. O tym psie będzie sporo na tym blogu. Ostatnio odkryłem, że on kiedy ja śpię pisuje listy i wysyła mailem do mojej znajomej. A wymądrza się w nich co niemiara. Przytoczę ich kilka.